Wszystko mija – nawet najdłuższa żmija
Powyższe zdanie usłyszałem kiedyś od przyjaciółki w czasie, o którym nie mogę powiedzieć, że był najszczęśliwszym, najbardziej owocnym, bezproblemowym, pełnym energii i wigoru okresem mojego życia. Wręcz przeciwnie. Nie szło mi, czułem się źle fizycznie i psychicznie, za bardzo nie miałem widoków na poprawę, a jeśli jakiekolwiek się pojawiały, to szybko znikały za chmurą czarnych myśli. Do tego nie dawałem sobie prawa do bycia w takim stanie, przez co moje oczekiwania wobec mnie samego potęgowały uczucie, że coś, a raczej wszystko jest nie w porządku.
To, że z natury jestem raczej pozytywnie usposobionym do życia gościem niezbyt mi wtedy pomogło, ponieważ miałem wtedy przekonanie, że pozytywny gość nie może mieć złych dni. No dobrze – jeden, dwa, maksymalnie trzy dni w dołku, ale nic powyżej. Co się ze mną dzieje? Dół? Depresja? Ja nie mam czasu na spadek formy!!!
Gdy usłyszałem to zdanie, jakim zatytułowałem ten wpis – „Wszystko mija – nawet najdłuższa żmija”, to poczułem ulgę. Na godzinę, ale zawsze to coś. Potem jeszcze kilka dni popaplałem się w błotku złego samopoczucia i powoli mój nastrój zaczął się poprawiać. Wraz z nim poprawiła się produktywność, samopoczucie fizyczne, relacje z najbliższymi.
Od tamtego momentu przeżyłem wiele takich upadków i wzlotów. Większych i mniejszych, dłuższych i krótszych. Ale za każdym razem nie trwało to zbyt długo. Owszem – każda żmija ma dwa końce – super nastrój nie trwa też wiecznie, ale tak ten świat jest skonstruowany – raz na wozie raz pod wozem. I chodzi o to, by pod wozem nie wisieć zbyt długo i nie wpaść przypadkiem pod koła.
Chroń siebie
Kiedyś usłyszałem, że w takich momentach, gdy wydaje się, że wszystko idzie źle należy chronić siebie przed krytyką. Ze strony innych oraz tej płynącej z wewnątrz. Tak naprawdę to czas, gdy warto szukać wsparcia, zaopiekować się sobą i być dla siebie wyrozumiałym. Wtedy to co złe minie szybciej. Żmija będzie ciut krótsza.
To także czas, kiedy staram się przyjrzeć temu, co osiągnąłem, popatrzeć skąd przyszedłem, a nie skupiać się na tym dokąd idę i czego jeszcze nie udało mi się osiągnąć. W życiu czasem są takie dni, gdy warto spojrzeć przez ramię i poczuć wdzięczność za to, gdzie się jest.
Oczywiście też można żmiję rozciągnąć poprzez walkę z tym stanem i/lub brak przyzwolenia na przeżywanie takowego. Ja zazwyczaj zaczynam od walki, a kiedy orientuję się, że to tylko wydłuży okres cierpienia, to wtedy przestaję.
Taki żmijowy temat na wpis wybrałem ponieważ ostatnio czuję się przeciążony i przytłoczony obowiązkami, choć nie mam ich więcej niż normalnie. Właśnie przez moje życie pełznie żmija, która już od jakiegoś czasu się ciągnie. Gdyby ode mnie to zależało, to zamknąłbym ją dożywotnio w terrarium, ale nie ja jestem kierownikiem tego ZOO…Tak więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko powiedzieć sobie w duchu – „wszystko mija – nawet najdłuższa żmija”.
A Ty? Jak sobie radzisz ze swoimi żmijami?